Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 176.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Na ziemi leżało owo słomiane godło szyderskie, stara je podrzuciła precz. Dół był już głęboki, spuściła się weń dokoła rozgartując go jeszcze, miękki piasek łatwo kopać było.
Gdy już głową ledwie ponad dół sięgała, wychyliła się do trupa i cicho szeptała.
— Czekaj! jeszcze nie gotowo! matka stara, ręce jéj pokostniały!
Księżyc toczył się daléj po niebie i zwolna zniżał już nawet. Stara grzebała sił ostatkiem, potem tok na dnie ubijać zaczęła nogami.
Późno w noc wicher ucichł, księżyc się schował, gdy z dołu stara wylazła zdyszana.
— Kniaziu, panie, łożnica gotowa! Kamień w niéj obwinięty płachtą i siermięga moja na dnie... Chodź!
To mówiąc oburącz objęła trupa, a poczuwszy przy téj piersi, która go niegdyś karmiła, przycisnęła do niéj, jakby puścić nie mogła i lulała jak dziecię, a sama jak dziecię płakała... Nad dołem stało czworo wilczych oczu i patrzało...
Księżyc znikł, ciemności przyszły, zerwała się stara ciągnąc trupa do mogiły. Stoczył się z brzegu i twarzą upadł na dno... Skoczyła i ona za nim, aby go na sen ułużyć. Sił ostatkiem obracając twarz do góry. Obwinęła nogi, pocałowała w czoło.
— Śpij! śpij! — rzekła po cichu — tak dobrze, tu nikt nie zdradzi...