Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 181.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Jejmość co tak bardzo jęczała i szlochała w początku, drugiego dnia siedziała cicho zadumana i wzdychała. — Zaśmiała się raz na trzeci dzień i sama to sobie mając za złe, zapłakała trochę.
Kasia chodziła smutna.
Wszyscy wyglądali wieści od swoich, Belina od syna, Spytkowa od przyszłego zięcia.
W kilka dni jakoś się w jéj głowie zmieniło dużo rzeczy, postrzegła że tak i Kasię gwałtem za Wszebora wydawać było okrucieństwem.
— Kiedy się dziewczynie innego zachciało, a ten téż ją tak miłuje, a chłop dobry, rodzice poczciwi, co królowi Jegomości do mojéj córki? Mógł nieboszczyk ją przyrzekać, bo co ci mężczyzni o naszych sprawach wiedzą! A czemubym ja nie mogła pójść sama za Wszebora?
Sciskał mnie tak za ręce, aż się gorąco robiło, patrzał takiémi oczyma, jakby zjeść mnie chciał.... Kasia mu się przez zazdrość przywidziała! Jakby Kasi nie było, ze mnąby się ożenić musiał. Wojak tęgi i chłop przystojny! Jam ci téż nie stara!!
Tak sobie mówiła pani Spytkowa, a jednego wieczora, gdy Belinowa przy niéj usiadła, poczęła rozmowę poufną.
— Niech mu tam Bóg da spokój wieczny, nieboszczykowi panu mojemu — mówiła cicho do Hanny — ale za życia z nim ciężko nam było. — O! rękę miał żelazną! Kasi mi téj żal, co ją tak