Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 184.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Na prawdę, to mówicie!
— Jak mnie żywą widzicie!
I poczęły cicho szeptać ze sobą.
Wielka się przyjaźń wzięła między Belinów domem, a Spytkową.
Ona tu teraz panowała jako sama chciała, — a dogadzano jéj we wszystkiém. — Stary nawet Belina był na rozkazy jéjmości.
Od czasu jak wojska wyciągnęły z Olszowéj doliny, prawie od nich wieści nie było. — Czasem nadszedł ktoś, nadjechał zbłąkany goniący za królem ziemianie, i przyniósł plotkę jakąś niedorzeczną. Belina więcéj się trwożył niż spodziewał. O siłach Masława mówiono szeroko, a choć ruskie posiłki były obiecane, liczyć na nie bardzo nikt nie mógł. Z tak daleka miałyż one wczas nadciągnąć? — Na polskie rycerstwo, Ruś i cesarskich sześciuset, Masław swoich mazurów, pomorców, prusaków liczył tysiące.
Masław był rozzuchwalony, królewscy strwożone rozbitki.
Dla tego Belina na zamku strzedz się musiał i myśleć o jutrze.
Gdyby króla rozbito, znowu by się tu bronić przyszło. A teraz ludzi garść była niewielka, niedobitki, kalecy i chorzy w większéj części, Tomko nawet poszedł z drugiemi, a czy miał wrócić? — Któż przewidzieć mógł?