Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 186.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

gały jak nici, co je zręczna ręka z kądzieli wysnuwa — bez końca.
Gdy słońce weszło, stało marudne na niebiosach, ani go się zbyć było — jak nadeszła noc, nim kury zapiały, wieki to trwało.
Dziewczęta drzemały u kądziołek, pieśni się im przebrało, tajemnice sobie wyszeptały wszystkie, chłopców nie było — życia brakło.
Prorokowały różnie, nic się nie iściło. Jedna mówiła, śniłam o ogniu, będą goście lub nowiny. — Przeszedł dzień, ni gości, ni wieści nie było.
Strach ogarniał coraz większy. Jeden O. Gedeon mówił spokojnie:
— Dzieci moje! uchowaj Boże klęski, najpierwby tu przyszły zbiegi! — Kiedy ich niema, dobrze wszystko...
Na czole starego Beliny, choć on nigdy prawie nie mówił nic, troska stała wypisana marszczkami, które z niego nie schodziły.
— Troskasz się o syna! — mówił ksiądz — zobaczysz, nic mu się nie stanie!
— Ojcze mój! jednego mam — odpowiadał gospodarz — a miły mi on jako życie miłe. Bóg jednak widzi, i tegobym dał na ofiarę, byle królestwo to w niewolę pogan dziką nie padło!!
Jednego tak rana, stary zszedł z wyżek nad wrotami i wlókł się do dworca suwając nogami. Na ostrokołach teraz prawie straży nie było, dziew-