Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 190.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

zrękowana innemu, ale ja kochać jéj przestać nie mogę... Mam sznur pereł dla Kasi — ty jéj oddaj po cichu, niech matka nie zobaczy! Ile pereł, tyle dziesięćkroć łez po niéj wyleję!
Słowa mu się urywały.
— Los tak chciał! — kończył po chwili, a urąga mi się on. Gdyby nie ja, Wszebor by dziś piasek gryzł, a jabym może Kasię miał. — Jam go z rąk Masława ocalił!
Spuścił głowę, jakby mu dobrego czynu żal teraz było.
— Nie rzekł mi i Bóg zapłać! tylko okiem rzucił takiém — jakby zjeść mnie za to chciał jeszcze.
Zdana słuchała jedném uszkiem, oczyma w chustkę swą patrzała i przyciskała ją do piersi.
— A wiecie, że umarł Spytek? — dodała.
Nie było czasu wśród dnia, ani się dowiedzieć o to, a jejmość o nieboszczyku nie rada wspominała, Tomko z podziwienia krzyknął.
— Co zaś?
— Zmarło mu się biednemu! Spytkowa teraz wdową. — Któż wie! Kto wie! wiele się rzeczy zmienić może... Taka dla nas serdeczna, taka z matką blizka!
Otuchy trochę wstąpiło młodzianowi do serca. Zdana mu rękę ścisnęła i z perłami w dłoni do Kasi pobiegła.
Znowu na horodyszczu pojaśniło, poweselało,