Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 194.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie wiele na to potrzeba. Gorzéj, że Kasia ciebie ani na oczy nie chce puścić.
— A co mi tam! — odparł Wszebor — Niech mi ją tylko dadzą, zgodziemy się.
— Słuchaj Wszebor — gdybyś rozum miał, nie żeniłbyś się z nią — dodał Mszczuj. — Wziąłbyś Spytkowę, a po niéj majętności połowę i co jeszcze przyjdzie jéj z Rusi. Ta ci w oczy strasznie patrzy...
Oburzył się Wszebor strasznie.
— Starą babę mi będzie swatać! — zawołał. Jać to na wylot rozumiem i znam czego się tobie chce. Zdanę byś wziął, więc bratu jéj i Belinom dworujesz, a ja za ciebie mam płacić! — A! niedoczekanie.
— Zapłaciłbyś ino za siebie sam, miły bracie — odezwał się Mszczuj — boć nie kto, tylko Tomko ci życie uratował, — a gdyby nie on, nigdybyś Kasi na oczy nie widział.
— Uczynił co był powinien — zawołał Wszebor. — Daj ty mi pokój.
— Nie chcesz wdowy?
Wszebor nie odpowiadając, na ziemię się położył do snu i gadać więcej nie chciał.
Siedzieli Doliwowie, codzień Spytkowa wywabiała na rozmowę Wszebora, trzymała go na niéj póki mogła i już się gniewać poczynała, że co miał słodszym coraz być, stawał się coraz mniéj miłym, a więcéj chmurnym.