Katusza to była, której ni on ani nikt, przez czas dłuższy wytrzymać nie mógł. Mawiał później Hincza, że za wszystkie grzechy żywota Bóg mu dał w tym czyścu odpokutować.
Naostatek królowa, bolejąc nad niewinnemi, naprzód tych co bliżej siedzieli postarała się uwolnić, a i na Hinczę, do którego król miał żal największy, kolej przyszła. Zwątpił już był całkiem o sobie, gdy dnia jednego, w tej porze o której mu jego chleb i wodę stróż po drabinie znosił, albo na sznurze spuszczał, otwarły się drzwi całe i znany głos starosty, chrypliwy i zły, począł nań wołać, aby sobie, jeśli chce i może precz wychodził.
Hincza to zrazu za szyderstwo wziął, a gdyby i uwierzył w oswobodzenie, tak już złamanym był, że o swej sile powstać nie mógł.
Pomimo osłabienia podniosła go nadzieja oswobodzenia, która cudów dokazuje. Pachole więzienne czasem ukradkiem posługujące mu, spuściło się do niego po drabinie.
— Wstawajta, bo rozkaz przyszedł uwolnić!
Pierwsza rzecz, którą Hincza zrobił, to że się przeżegnał, Panu Bogu i patronce swej Pannie najświętszej dziękując. Sprobował wstać i rozprostować się, lecz boleści go takie w członkach wszystkich porwały, że krzyknął i omdlały na barłóg padł...
W tejże chwili doszedł go znajomy głos z góry
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 017.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.