Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 067.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jam ci chciał i bez pogróżek a przymusu sam Litwę puścić — rzekł strwożony. — Miejże pomiarkowanie i cierpliwość. Musisz tylko z Litwą jak Witold stać wiernie przy mnie i z Polską.
Śmiechem złym, przysiadając aż i zęby ukazując, obie ręce w boki wparłszy, zaryhotał kniaź dziko.
— Nu! nu! zobaczysz jak wiernym ja ci będę! Zobaczysz... Ja nad sobą nikogo nie ścierpię. Tak dobry tu jestem, jak ty tam w Krakowie, a może lepszy...
Podniósł się potem, wyprostował, milcząc znowu złożoną pięść prawie do twary przysunął Jagielle i drzwiami rzuciwszy, wyszedł z izby.
Sceny tej upokarzającej, panowie polscy choć nie byli świadkami, zebrani w sąsiedniej komnacie, domyślili się z podniesionych głosów i krzyku.
Krew w nich wrzała, jeden drugiego wstrzymywać musiał, aby nie wpadli do izby.
Lecz jak tylko usłyszeli wychodzącego kniazia, natychmiast Głowacz z Oleśnicy, Andrzej z Tęczyna i Mikołaj Drzewicki, z tych co przy królu pozostali, wbiegli i znaleźli Jagiełłę pod wrażeniem pogróżek, na poły struchlałym.
Dawno już oni przewidywali na co się zanosiło, pilno czuwając nad tem, ażeby na zamek wileński, który zajmowali, nie wpuszczać nikogo.
Do koła Świdrygiełłowa gawiedź krążyła,