Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 069.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Obejrzawszy się po swoich, za innymi postrzegł stojącego Jana Mężyka z Dąbrowy, śmiałego człeka i zręcznego. Skinął na niego.
— Mężyk! pójdź sam tu.
To mówiąc oglądał się, jakby czegoś koło siebie szukał. A miał zawsze obyczajem swoim skrzynkę z klejnotami pod ręką, jeździła ona z nim wszędzie, bo był tak do obdarowywania skłonnym, że nikogo od siebie z próżnemi dłoniami nie odpuścił. Musiał mieć zawsze czemś przybywających obdzielać. Płacił hojnie za każdą usługę, żadnej prośbie odmówić nie umiał.
— Gdzie moja skrzynka? — zapytał nie widząc jej.
Drzewicki, który i pieczęć miał mniejszą i pieniądze królewskie, poszedł po nią. Stała ukryta w drugim końcu izby na policy. Przyniósł i postawił przed królem, który drżącemi rękami począł, otworzywszy ją, przebierać między klejnotami, a było ich tam już niewiele i co pośledniejszych, bo lepsze król porozdawał.
Znalazł się przecie na dnie duży pierścień z kamieniem zielonym, pokaźny, jakich naówczas biskupi i książęta używali.
Wziął go król i zawinąwszy w jedwabnicę, której szmatka w pudle leżała, podał Mężykowi.
— Na, idź mi zaraz, idź — rzekł wahając się — idź do księcia Świdrygiełły, pokłoń mu się