Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 095.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

męztwa więcéj, a drugim rozumu... Tarło nie głupi, a odwagi mu równej trudno.
— Daćby mu, choć w but albo w suknię wszywszy, drugie tajemne pismo do Buczackiego — szepnął cicho Drzewicki. — W niemby można mu powiedzieć, że król zmuszony rozkaz wysyła, ale oni go słuchać, ani zamków zdawać nie mają.
— Ba! dobryby to był sposób — uśmiechnął się Tęczyński — ale wiecie, że z nas żadnego nie wypuszczają z zamku, nie przetrząsłszy kieszeni, nie wymacawszy za pazuchą. I buty gotowi zdejmować. Posła królewskiego z listami nie odprawią, nie obszukawszy go, ażali nie wiezie jakiej zdrady. Bóg wie, czy go samego puszczą? Pewnie mu przystawa dodadzą.
Zadumali się oba. Tęczyński smutno się uśmiechał.
— Miły Boże — odezwał się — wszystkiegom się w życiu spodziewał, bo człowiekowi rycerskiemu wszelkie przygody jak rybie woda, a no takich kolei na jakie my tu przyszliśmy... jam nie śnił nawet nigdy.
Drzewicki, który jako podkanclerzy z woskiem do czynienia miewał ciągle; postrzegł w tej chwili, na stole swoim leżącą grubą świecę żółtą woskową. Wziął ją w rękę i zadumał się, obracając na wszystkie strony.
Tęczyński milcząc, spoglądał na niego.
— Co myślicie? — spytał.