Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 123.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

dechy słychać było. Andrzej z Tęczyna przeżegnał się, westchnął do Boga i tulicha dobył. Inni poszli za jego przykładem... Na przedzie stało ich dwóch z Mężykiem.
Pod oknem chodził, hasła białej chusty czekając Bersacz...
Jagiełło wolnym krokiem wyszedł naprzeciw bratu, przygotowany na wszystko, co go spotkać mogło.
Świdrygiełło blady, z wargą zakąszoną i niespokojnie biegającymi oczyma, wszedł nie tak spiesząc jak zwykle, do izby królewskiej. Zdjął kołpak z głowy, czego dawniej nie czynił nigdy.
Postawę i twarz miał zafrasowaną, nadąsaną, złą, lecz widać było, że się silił pohamować.
Podszedłszy nieco, stanął naprzeciw króla. Namyślał się, niełatwo mu było zdobyć się na słowo.
— Nu, co? Lachy plotą, że ja ciebie trzymam w niewoli? Ja, ja chciałem tylko, abyś oddał podolskie zamki, które się Litwie należą, tak jak Witold je dzierżył. Jam niegorszy od niego. Dałeś listy, ja ciebie nie więżę. Bywaj sobie wolny... Jeszcze ci w podarku ze skarbu kazałem sto tysięcy rublów wydać, a dla twojego dworu soboli, kun i szub i jedwabnic tyle, aby im na całe życie stało.
Będziesz się jeszcze skarżył na mnie?