Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 182.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

miał wypiętnowany szał jakiejś żądzy, pomsty, chciwości, pragnienia nienasyconego...
Pomimo wychudzenia, schorowania, ta koścista postać rycerza, na którym zbroja wisiała, mimo kaftana luźno, i zsuwała mu się z rąk i piersi, ogromną siłą była obdarzona, bo ludzie co za nią w ślad gnali, ledwie podołać mogli jej w pędzie, a koń smagany zdawał się pod razami i ostrogami ostatnich dobywać sił, by starczyć woli okrutnej jeźdźca.
Rytwiański zameczek już widać było i brzegi Czarnej, i mieścinę, gdy dwóch ludzi spokojnie jadących przeciw sobie spotkał czwałujący pan.
Byli to dworscy słudzy pana Dersława na Rytwianach Jastrzębca, synowca arcybiskupa gnieźnieńskiego Wojciecha.
— Jest pan doma? — rozległo się gromkim głosem przy spotkaniu z nimi, i jeździec zwolnił nieco koniowi.
Dwaj młodzi a strojni bardzo wykwintnie komornicy Dersławowi stanęli. Jeden z nich krzyknął głośno bardzo:
— Niema!
Cała gromadka, która ogromny tuman kurzu pędziła, zatrzymywać się zaczęła. Chudy i blady jej przywódzca, rozpaczliwym, wysilonym głosem, zwracając się do stojących, zawołał:
— Gdzież się dziewa u kata?