Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 184.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

kawością, wolno, stępią powlókł się ku miasteczku.
Dworzanie pana Dersława stali jeszcze na gościńcu, gdy kupka jezdnych, która ich zatrzymała, oddaliła się i za wierzbami nad groblą znikać zaczęła.
Tuż niedaleko była mieścina, a ponad nią nowo zbudowany gródek na pagórku. Wiedząc, że pana nie zastanie w domu, popędliwy ów podróżny wprost szukał gospody w mieście, a była tylko jedna, w której z biedy konie pokarmić i wiązkę siana pod głowę dostać było można. Rzadko kto wówczas z rycerstwa i szlachty gospody potrzebował. Stawiano je dla chłopów i włóczęgów. Szlachcic, pan, wprost do dworu mierzył, pewnym w nim będąc gościny, duchowny zajeżdżał na probostwo. Szlachcicowi też zasiąść za stół tam, kędy chłopstwo uczęszczało i lada jaka gawiedź, nie godziło się.
Z konia się zsunąwszy podróżny ani nań spojrzał, ani się troszczył o ludzi co z nim jechali, krokiem jakimś chwiejnym wyszedł przed gospodę, której wrota na obszerną, pustą dawały targowicę. Pasło się na niej kóz kilka i chuda krowa. Zdala dzieci bosych w czarnych koszulinach widać było kilkoro kryjących się za węgły.
Nie było się tu czemu przyglądać, lecz w dali niewielkiej, za miasteczkiem drogę i wrota do zameczku miał przed sobą.