Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 274.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Za Dersława nie ręczę — przerwał trochę szydersko Spytek spoglądając na niego. — W czas się z sali wyniósł, a stryj mu może przebaczenie wyprosić, byle orzelecki skarb oddał.
— Z tego skarbu, jak ze zgryzionego orzecha — rzekł Dersław — jeźli co oddać mogę, to chyba łupiny.
Uśmiechnęli się smutnie.
Strasz leżał i jęczał. Tak, gdy na zamku biesiadowano wesoło, wspominając ranne burze w sali Białej, gdy młody pan wraz z matką ugaszczał biesiadników, muzyka przygrywała i okrzyki rozlegały w podwórcach, zwyciężeni rozpamiętywali swój upadek.
Spytek się nie poddawał.
Nazajutrz rano młody król miał w rynku krakowskim hołd wiernych swych przyjmować na majestacie siedząc, otoczony wszystkimi dostojnymi pany i posłami. Przez całą noc pracowano około przygotowania tronu, siedzeń dla dworu i wspaniałych stopni, które obijano szkarłatem. W ulicach nie było spokoju do rana... Dersław usnął nierychło, bo mu goście nie dali spocząć...
Gdy się mało co zdrzemnąwszy, nadedniem obudził, przypomniał sobie mazowieckich książąt, a nadewszystko Bolka, ojca ukochanej Ofki, nie widział ich wcale, i nie pokłonił się. Później w dzień trudno pochwycić było książąt, którzy królowi towarzyszyć mieli na rynek.