Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 225.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

łowach w lasach około Grodna, ciągnął potem niezmordowany starzec do Chełma, na Ruś. Święta Wielkanocne odprawił w Przemyślu i z tych stawił się przed Świętym Krzyżem do Horodła.
Tu w tym cichym kącie, czuł się jak w raju.
Lasy, które tak kochał, otaczały go, nie potrzebował szat paradnych wdziewać dla nikogo, leżał na pościeli tak długo jak chciał, za stołem, wodę popijając, siedział gawędząc ze swą czeladzią, a nocą mógł słuchać słowika, którego lubił.
I teraz właśnie, wieczorem wyszedłszy z zameczku między drzewa stare, na prostym klocu siadł, rękami podparł głowę, a zasłuchiwał się w pieśniach wiosennego śpiewaka.
I dumał. Czasami zdawało mu się, że tę dziwaczną pieśń, jak słowa ludzkie rozumiał, że ona mówiła mu coś o tych wszystkich niepojętych rzeczach, które się działy na świecie. To znowu muzyka stawała się nieodgadniętą, nierozwikłaną, a była tak piękną!
Księżyc wybił się nad lasy na czystem niebie wiosennem i w wodach rzeki a wylewów szerokich siał srebrnemi smugami. To było dla oczu... Powietrze nawet dostroiło się do uroczystości nocnej i zaprawiło wonią niezrównaną... Czuć było w niej pączki brzóz, pąkające dęby i klony, zapachy sosen i jodeł, wyziewy wody i tchnienie traw a nocnego kwiecia zwiędłego.