łem — i później przybyły zajął miejsce dosyć daleko, jakby sobie życzył sam pozostać.
Wychylił kubek wódki, a nie żądając więcej, z torebki dobył chleba, kawał słoniny, trochę soli, i sparłszy się na stole począł spokojnie pożywać.
Siadł tak na ustroniu, iż ani gospodarz, ani pierwszy gość nie śmieli się przybliżać, ani go zaczepiać.
Nie przeszkadzało to wszystkim, nie wyjmując ani dziewczyny przy kądzieli, ani bosego chłopaka, ani nawet tłustej, osmolonej Skrobowej, przypatrywać mu się bardzo pilno.
Dla wszystkich on miał w sobie cóś dzikiego, obcego, pobudzającego ciekawość. Opończa była krojem innym, buty różnym kształtem od tych, jakie pospolicie noszono, pas, odzież wyglądająca z pod okrycia, nie przypominały codzień tu widywanych.
Nie śmiano jednak zbyt go prześladować wejrzeniami, bo gdy się kto spotkał z jego oczyma, wzrokiem odpychał i łajać się zdawał. Sam jednak równie ciekawie badał siedzącego dalej za stołem gościa pierwszego, jak ów jemu się przypatrywał.
Milczenie panowało długo.
Podano krupniku jednemu, i drugi go zażądał, ale głosem takim grobowym, zachrypłym, jakby z jakiejś głębiny wychodził z wysiłkiem
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/022
Ta strona została uwierzytelniona.