wielkim, a nim mu misę postawiono, raz jeszcze napił się wódki.
Krupnik swój skończywszy pierwszy podróżny do konia poszedł, bo czas było i napoić kasztana i obrok mu zasypać. Przy tej zręczności zdala obejrzał dobrze szkapę i troki towarzysza, kiwając głową. Koń był w istocie tak szpetny, iż o jeźdzcu wielkiego wyobrażenia nie dawał, ale szlachcic okiem znawcy dopatrzył się razem, że bestya była żelazna i rozumna.
Ruszył ramionami z przyjemnością zbliżając się do kasztana, który przy tamtym arystokratycznie się wydawał.
Do izby powróciwszy zastał brodatego towarzysza, już po krupniku, nad trzecią czarką wódki, zadumanego głęboko.
Spojrzeli sobie w oczy raz i drugi. Widocznem było, że chcieli rozpocząć rozmowę, szło o to tylko, kto pierwszy się odezwie.
Ponieważ brodacz obrosły obcą miał fizyognomię, zdało się drugiemu, który bardziej się tu czuł w domu, iż powinien był pierwszy zagadać.
— Z dalekaście to, miłościwy panie bracie? — zagadnął.
Ten głową potrząsł i rękę ku północy podniósłszy.
— Ho! ho! a co myślicie? zblizka? — Z kresów jadę, od dzikich pól.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/023
Ta strona została uwierzytelniona.