Pytający głową też poruszył.
— Kawał drogi — rzekł. — Jam tam nie bywał nigdy, choć na Podolu dawniej się kręciło. Cóżeście tam porabiali?
— Co? — mruknął spytany. — Człek głupi szczęścia szuka, gdy go niema, włócząc się, a to darmo. Tak i ja. Służyłem u Koniecpolskich... at! różnie bywało.
— Wracacie do swoich? — spytał pierwszy.
— Gdzie? — rozśmiał się brodaty — ja tu nikogo nie mam!! Wracam, bo mi się zatęskniło... za czem? albo ja wiem!
Oczy mu błysnęły dziko, i wychylił czarkę prędko.
— A wy z których stron? — spytał towarzysza.
— Ja mazur jestem — odparł pierwszy gość — ale my mazurowie po całej rzeczypospolitej się rozłazimy, bo u nas chleba omal, a gęb dużo. Jestem teraz przy dworze Radziwiłła, jadę też z jego polecenia do Warszawy. Wy też do niej?
— Trzebać ją zobaczyć — rozśmiał się brodacz.
— A siłaście lat nie widzieli — rzucił drugi pytanie.
Tamten ręce podniósł do góry.
— Z okładem dwadzieścia lat! — zawołał — z okładem.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/024
Ta strona została uwierzytelniona.