o wszystkiem zapominamy. Spytajcie nas o hetmana kozaków, albo o carzyków perekopskich...
Dziwnie się począł uśmiechać i urwał nagle.
— Wiecie co — zawołał Wijurski — namby najrozumniej było w ślad za taborem Kazanowskiego podążyć.
— A! Kazanowski się więc zowie! — mruknął Płaza — alboż tu w lasach niebezpieczno?
— Zbójów niema, ale na kupę jakich włóczęgów napiłych natknąć się zdarzy, co szukają przyczepki — odpowiedział Wijurski, zabierając się do drogi.
Po krótkim namyśle Płaza też ruszył się.
— Pozwolicie mi jechać z sobą? — zapytał.
— Czemu nie? raźniej nam będzie we dwu — rzekł Wijurski.
Panu Szczepanowi na Wijurach Wijurskiemu, podkoniuszemu księcia Radziwiła, wcale nawet na rękę było żądanie Płazy. Trzeba było znać go, aby to sobie wytłumaczyć.
Jak niepozorny wcale i do mnóstwa szlachty swego rodzaju podobnym był Wijurski, tak — z tysiąca wybranym, wedle słów piosenki ludowej, nazwać go było można. Był to wcale osobliwy człowiek, skromny, cichy, niepokaźny, lecz szpakami karmiony — ciekawy i, choć jako podkoniuszy przy stajniach się liczył, więcej pono kwalifikował się do kancelaryi, niż do koni.
W Koronie i Litwie, znał on ludzi od naj-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/029
Ta strona została uwierzytelniona.