Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/031

Ta strona została uwierzytelniona.

dzieć o wszystkiem; z równem zajęciem siadywał nad książkami i chodził za nowymi ludźmi, których nie rozumiał.
Na pierwsze wejrzenie, Płaza mocno zaciekawił pana podkoniuszego; nie rozumiał go, coś w nim czuł podejrzanego, fałszem podszytego. Niespokojne wejrzenia, niejasne tłumaczenie się, sama postawa, strój, ruchy, mowa czyniły go zagadkowym.
Sam jeden z kresów aż do Warszawy, dla tęsknoty, gdy tu rodziny ani znajomych nie miał?
— Coś w tem innego tkwi? — mówił sobie Wijurski. — No, da się to widzieć.
Szczególniej mowa Płazy, akcent jej, mięszane ruskie wykrzykniki, zakrój jakiś w wyrażeniach, dziwnemi mu się wydawały.
Języka polskiego jakby się nanowo uczyć i przypominać sobie potrzebował Płaza, tak czasem mu było ciężko wyraz właściwy znaleźć.
Bystre oko p. Szczepana dostrzegło też, że ubogi napozór i jakby umyślnie odziany niepokaźnie Płaza, miał przy sobie na swój stan za kosztowne rzeczy. Pod opończą na kontuszu pas, umyślnie osłonięty, błyszczał bardzo bogatem i świeżem szyciem. Z kieszeni dobył przypadkowo chustę kosztowną, którą zaraz wetknął śpiesznie nazad. Sama powierzchowność sakiew przy koniu Lasoty kazała się w nich domyślać pa-