kunku, o którego zachowanie właścicielowi chodziło wielce.
Wszystko to wreście możeby mniej uderzało, gdyby nie sam człowiek niespokojny jakiś, oglądający się, badający oczyma, trzymający się na baczności.
— Ten człek — mówił sobie podkoniuszy — dalipan niedarmo sunie do Warszawy, a że nie z własnej woli i ochoty, dałbym szyję.
Nic więc nie mogło być dogodniejszem dla ciekawego Wijurskiego nad wspólną podróż z tym człowiekiem, bo w drodze najłatwiej się zapoznać, spoufalić i dobyć coś z towarzysza. Nie uszło to oka p. Szczepana, że Płaza gorzałkę pił ochotnie i dużo, na to więc także rachował, że ona mu gębę otworzy, choć dotąd kubki u Skroby wypróżnione najmniejszego nie wywarły skutku... ale i to wiedział Wijurski, że wódki pod czas kilka kropel upoi, a gdy człowiek znużony, w ruchu, wcale mu ona do głowy nie idzie.
Rozpłaciwszy się z gospodarzem, podróżni nasi wyciągnęli w las, jadąc tuż obok siebie, co naprzód spowodowało zapoznanie się ich koni. Brzydka owa niezgrabna bestya Płazy wyciągnęła łeb ku brudno-kasztanowatemu, powąchała go, wydała jakiś głos do kwiczenia podobny i nagle zwróciwszy się tyłem do kasztana, wierzgnęła z całych sił. Szczęściem, iż Wijurski w czas
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/032
Ta strona została uwierzytelniona.