ale nabywał przekonanie, że ten powracający od kresów szlachcic miał zanadrą coś więcej niż wacek pełny.
Nie popisywał się on z tem też, że grosza miał podostatkiem, lecz mimowoli się z tem wydawał. W pierwszem miasteczku, gdzie miodu i wina dostać było można, zaprosił Wijurskiego i sprawił mu bankiet prawdziwy. Szczukę kazał zgotować po żydowsku, pieczeń upiec, a napoju postawił jak nie na dwu, ale i na dziesięciu. Prawda, że sam pił, pił i nie mógł ani ugasić pragnienia, ani mu szło do głowy i w mózgu mąciło. Potniał tylko, czerwieniał, oczy mu coraz ogniściej się paliły, głos trochę podnosił, lecz ni słówkiem się nie zdradził, ni go to zmęczyło.
Gdy mu się Wijurski od trunku wymawiał dziwując że on tak wiele go znosi, rzekł Płaza.
— Trzeba na kresy jechać, aby się pić nauczyć i to na gorzałce, bo tam, krom kwasu i jej, mało co znaleźć. Życie się prowadzi takie, że czasem w gębę niema co wziąć i kropli wody nawet nie dostać. Dorwie się potem człek do strawy i napoju, musi za głód i pragnienie sobie odpłacić... i ot tak...
Ręką zamachnął.
— A waszmość — zapytał Wijurskiego nagle — kędy myślicie zajechać w mieście?
— Ja? — odparł podkoniuszy — jasna rzecz
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/037
Ta strona została uwierzytelniona.