Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/040

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale to tam ladajaka gawiedź musi zajeżdżać, a... — rzekł Płaza i urwał zadumany.
— Cóż chcecie, panowie do gospód nie zwykli — odparł Wijurski — oni albo własne dwory i dworki mają, lub do przyjaciół jadą. Wstydziłby się z nich każdy do gospody, jakby już ni brata ni swata nie miał. Ale u Kaliny szlachta mazowiecka, ba i z dalszych stron, dworscy tych panów, co tu dworów nie mają... no... i wszelki człek obcy. Gwar, co prawda, dzień i noc, za to się człek nie znudzi i przysłuchać jest czemu.
— Jabym najlepiej wolał — wtrącił Płaza — mieszczanina sobie znaleźć, coby mi izbę, nie izbę, komórkę bodaj wynajął i dla konia w stajni żłób. Kto wie jak ja tu długo postoję. We wspólnej izbie spać, gdzie i nocą spokoju niema i kłótnie częste... i mieszka człek nie pewien...
Spojrzał ku Wijurskiemu.
— Mieszczan ci to ja znam wielu — rzekł podkoniuszy — ale oni nie radzi na gospodę kogo przyjmują, zwłaszcza nieznajomego. Warszawscy mieszczanie też teraz urośli, nie licząc już takich jak Giże, jak Baryczkowie, co jeszcze za dawnych czasów prym tu wiedli, jak Strubiczowie, jak Drewnowie... niepoliczyć bogatych i możnych, a no do tych przystęp trudny. Zobacz w ulicy panienkę albo jejmość którą Gzerskę, Dzanottowę, Kedrowskę, Wolskę, Kociszewskę,