wieś, drzwi zastałem zamknięte. Matka powiedzieć mi kazała, iż znać mnie nie chce. Powróciliśmy do miasta, gdziem w kamienicy teścia tymczasem osiadł z Bietką. Nie upłynęło pół roku, gdy matka strapiona, zachorowała ciężko i zmarła. Płakałem po niej, ale mi na rękę było na wieś z żoną jechać, bo w mieście z gładkiem liczkiem jejmości wielka była bieda.
Chmurami koło niej się gachy kręciły, którym ja, zazdrośnym będąc, opędzać się musiałem. Nie liczę tego ile guzów nabiłem i motylów[1] nabrałem dla niej.
Płaza westchnął.
— Narodziła się nam wreście córeczka, a żona zmuszona teraz jej pilnować i o swe zdrowie dbać trochę się ustatkowała. Mnie się szczęście zdawało uśmiechać, choć na wiosce małej tak jak myśmy byli żyć nawykli, trudno było wydołać. Skarżyła się jejmość, jam czynił co mógł.
Rychło po urodzeniu dziecka zatęskniła za swemi i zabrawszy je w odwiedziny do Krakowa ruszyła. Miała powrócić nie mieszkając. Jam na wsi gospodarował. Tymczasem minęło tygodni dwa i trzeci się napoczął, a jejmości nie było z powrotem. Nakazywała tylko — rychło wrócę — abym się nie kłopotał.
Mnie bez niej tęskno było tak, że jednego
- ↑ Sińców.