Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/050

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niesłychane tu u nas się wzięły przepychy — rzekł — o których dawniej i na królewskich zamkach słychu nie było. Marmury na posadzkach, na ścianach, tramy na stropach pozłociste. Pan marszałek nadworny, gdy się znuży a zechce mu się z dołu na górę wnijść, siada sobie na krzesło i kunszt ma taki czyli wagę, że go podnoszą. Z piwnicy wino wprost do jadalni do srebrnych beczek puszczają.
Kunszty we wszystkiem takie, o jakich dawne wieki nie słyszały.
Cóż powiedzieć o obiciach na ścianach, z których niejedno zdałoby się na suknię od parady, o posągach lanych i z kamienia urabianych, które stoją jak żywe, o drzewach pod szkłem, które owoce rodzą u nas niebywałe.
Płaza się rozśmiał.
— Piękneć to rzeczy są i pańskie — odezwał się — ale ci co ich zażywają czy nie zniewieścieją od nich? Będą się-li oni bić gdy tatarzyn napadnie?
— Młodzież? tej na animuszu nie zbywa — zawołał Wijurski — a co do starych, ci już mówią, że swój dług za Batorego spłacili.
Ruszył ramionami.
— To prawda, że miękkości w obyczajach wiele przybyło — ciągnął dalej podkoniuszy — sądzę jednak, iż póty jej, dopóki pokoju. Gdyby na wojnę zatrąbiono, ruszyłoby się wszystko,