nawet i sam król, choć okrutnie się roztył i ociężał, ale rycerski duch w nim żyje.
— Na kresach — z pewnem wahaniem cicho i ostrożnie przebąknął Płaza — chodziły i chodzą wieści, jakoby król na turka miał się siłą wielką sposobić.
Wijurski spojrzał nań.
— Kresowe to zwyczajne plotki — rzekł — bo tam czego się pragnie o tem się roi... a no u nas szlachty na pobór i na ruszenie, na wojnę przeciwko pohańcom nakłonić, nie potrafi najmędrszy! Król zaś sam ani wojny wydawać, ani jej prowadzić nie ma u nas prawa, i choćby popróbował, nie wiem czy mu się to uda.
Milczał trochę Płaza.
— A król-że to sposobów nie ma — rzekł — szlachtę przymusić, żeby szła za wolą jego? Od czegoż królem jest?
— Jak to znać, że waszmość od kresów przyciągasz. Próbował-ci tego Stefan nieboszczyk, próbował Zygmunt, ale nie udało się im obu, a nasz pan bodaj nie ma żelaznej ręki pierwszego, ani ojca swego mądrości i poparcia, jakie on miał w rakuszaninie.
Płaza się zadumał, nie rzekł już nic, a oto ku Długiej ulicy przecznicą Miodową się zbliżali. Tu, chociaż wieczór był, ludno się roiło i gwarno, po domach przez okna światło biło, a około nich z latareńkami ludzie się zwijali i jak iskierki
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/051
Ta strona została uwierzytelniona.