migały ich łojowe świeczki w szklannych i papierowych osłonkach. Gospoda Kaliny, do której grzeczny Wijurski doprowadził towarzysza, szeroko się rozsiadała, o ogromne jej dotychczas otwarte wrota jak czarna paszczęka... pełno było stojących tu ludzi, przekupniów i gawiedzi ciekawej. Wozów kilka stało u wjazdu. Cały rząd okien błyszczał ogniami rozpalonemi po izbach.
Kalina, otyły i gruby człek, krzykiem i pięścią u wrót robił porządek, starając się jak najwięcej gości pomieścić, choć ich już zdawało się w gospodzie pełno.
Znał go trochę Wijurski.
— Hej mości Kalino — zawołał — ja tu wam gościam przyprowadził i poleciłem waszą gospodę jako lepszą od Giżowskiej; nie uczyńcież mi sromu, a niech niegłodny i spokojny będzie.
Kalina się obejrzał na Płazę, ale mu snadź niebardzo wpadł w oko.
— Widzicie sami — rzekł do Wijurskiego podchodząc a rękami ukazując — tłok wszędzie, zjazd wielki. Senatorowie na radę, szlachta z prośbami do króla. Nietylko u mnie napchano, ale wszystkie austerye pełne. Wiązki słomy pod głowę dostać trudno.
— Ale zmiłujcież się — przerwał Wijurski.
— Bądźcie spokojni, u mnie zawsze kącik jest jakiś w zapasie... ale dla niewybrednych.
To mówiąc despotycznie pochwycił za cugle
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/052
Ta strona została uwierzytelniona.