Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/053

Ta strona została uwierzytelniona.

konia Płazy i pociągnął go za sobą. Szlachcic tymczasem zsiadłszy, ostrożny naprzód się zabrał do odpinania trok, bo nie był pewnym, żeby mu ich tu kto nie oderżnął.
Konia potem z terlicą pachołkowi już oddał bezpiecznie, worki sam na ramię zarzuciwszy, gdy Kalina drzwi otworzył i wszedł z nim do izby.
Tu wrzało jak na targowicy. Na kominie gorzał ogień ogromny i izbę oświecał całą. Zastawiona była stołami i ławami tak, że pomiędzy niemi drogi tylko wązkie pozostawały. Wszystkie niemal miejsca na tych ławach były zajęte, a na stołach blaszane, szklanne, drewniane naczynia, gliniane miski gęsto były ustawione na szarych, poplamionych obrusach. Towarzystwo liczne, z bardzo rozmaitych składało się żywiołów.
Nie było wprawdzie ludzi, którychby do chłopstwa zaliczyć można z wejrzenia, ale ręczyć za szlachectwo tego tłumu niktby się pewno nie ośmielił.
I suknie i twarze, różne narodowości i plemiona zdawały się cechować; litewską śpiewną mowę, mazowiecki, wielkopolski, rusiński akcent się przebijał.
Nie zbywało na węgrach i na wołochach, ani na niemcach, ale ci się z mową nie popisywali.