Dostatnie i wyszarzane odzieże ocierały się o siebie.
Woń kwaśnego piwa górowała tu nad innemi wyziewami odzieży, kożuchów, dziegciem smarowanych butów, przyskwarzonej tłustości i woni, człowieka naostatek, który nie jest jej pozbawionym. Lecz Płaza przyzwyczajonym być musiał do tego wszystkiego, bo się ani skrzywił. Niósł na ramieniu sakwy i idąc za gospodarzem oglądał się tylko, gdzieby bezpiecznie mógł swój ciężar złożyć. Prowadzący go Kalina tarł głowę, bo i on oczyma miejsca szukał, a znaleźć go nie mógł. Ludzi, węzełków, worków, sakw różnych pełno było.
Przeszli tak pierwszą tę izbę i wstąpili na próg alkierza, który spokojniejszy się wydawał, ale i tu pełno było. Ogień przygasły w kominie nie dawał dobrze rozpoznać siedzących. Płaza się już zatrzymać chciał, gdy Kalina mu dał znak i w kącie pod ścianą na ławie miejsce ukazał. Wprawdzie pod ławą ktoś już złożył swe rupiecie, lecz kawał twardej deski w samym rogu i dwie ściany, o które się zeprzeć było można, nie starczyłyż dla takiego podróżnego?
Gospodarz odezwał się cicho.
— Tymczasem... znajdziemy może i lepszego coś...
Płaza rzucił swe sakwy.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/054
Ta strona została uwierzytelniona.