coś szepnął. Płaza dał mu tylko znak milczenia. Przybyły się obejrzał wkoło z uwagą i począł półgłosem.
— Tylkoś wszedł na próg tom cię poznał.
— A ja tu nikogo nie znam i znać nie chcę — odparł popędliwie Płaza. — Powinieneś to rozumieć...
Nastąpiło milczenie, kozakowaty drab skrzywił się.
— Niechaj tak — rzekł — a ja wam tyle no powiem, że się bezemnie nie obejdziecie.
— Może być — mruknął Płaza.
Drab stał uparcie.
— Kto wam tu wskazał? — spytał.
— W drodzem spotkał jakiegoś szlachcica.
Poszeptali coś między sobą i pachoł wolnym krokiem się oddalił. Rozmowa ich niczyjego nie zwróciła oka. Sam Kalina przyszedł niosąc flaszkę gorzałki, którą zalecał, bo miała być z pieprzem i jedyna po fatygach i niewczasach podróży. Płaza też wychylił jej naraz dwa kubki, a dobry kawał chleba z solą służył za zakąskę.
Do spożycia krupniku znalazł się kątek przy stole, ale następowała godzina spoczynku i Płaza napróżno się rozpatrywał po izbie, gdzie i jak się umieścić potrafi. Ci, którym pilniej było, ani na gwar, ani na ciasnotę nie zważając mieścili się na podłodze, sami sobie kule słomy przynosząc.
Płaza mógł się przypatrzeć, jak szlacheckim
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/056
Ta strona została uwierzytelniona.