Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/057

Ta strona została uwierzytelniona.

obyczajem, każdy z gości, zabierając się do spoczynku, po pacierzu szablę starannie u boku swego mieścił, tak aby na wszelki przypadek mieć ją pod ręką.
Przysłowie stare uczyło:

Bez karabeli,
Ani z pościeli.

Ogień powoli na kominach wygasał, trzeba było pomyśleć o sobie. Płaza miał już pójść po słomę, której mu dostarczyć nie myślano, gdy drab, co go tu wprzódy powitał, zjawił się we drzwiach ze dwoma kulami na plecach, i jeden z nich rzucił mu pod nogi, a sam słowa nie mówiąc, do pierwszej izby zawrócił. Tu jeszcze głośno rozprawiano, śpiewano, i choć na mieście wytrąbiono gaszenie ognia i spoczynek, w gospodzie bardzo powoli przychodziło uspokojenie.
Niektórych sen nad stołem zmorzył i chrapali nad nim schyleni. Płaza się nie rozdziewając, pasa tylko trochę popuścił, trzos, który miał pod nim zapiął na inną dziurkę, głowę obwinął opończą i kamiennym snem zasnął.