robkowi powierzył, miał się dobrze, mógł więc ruszyć na miasto.
W progu już napędził go ów drab wczorajszy w koszuli i bieliźnie tylko, bo się ledwie w stajni z pod żłobu, gdzie spał pono, pochwycił, i poszeptali coś z sobą. Płaza wyszedł wreszcie w ulicę.
Niedaleko od Kaliny stał ów dwór księcia podkomorzego Radziwiłła, do którego Wijurski miał zajechać. Spojrzawszy w tę stronę, Płaza po krótkim namyśle naprzód się tu zawrócił. Za nocleg wskazany dziękować nie było warto, ale Wijurski mu był potrzebny.
Parkanem mocnym ogrodzony dworzec Radziwiłłowski miał jedną bramę z furtą od Długiej, do której zapukał Płaza. Wpuścił go stróż bez pytania.
W podwórzu ogromnym, o tej porze pustym jeszcze, bo dopiero konie poić miano i kilku parobków kręciło się koło studni, w głębi stał dwór stary, niepokaźny, trochę już zwichnięty w ścianach, z wielkim herbem książęcym na szczycie, który od lat i słot całkiem był poczerniał. Dalej gdzie do wału miejskiego plac przylegał, wznosiło się nowe domostwo pańskie, którego drzewo sosnowe jeszcze zciemnieć nie miało czasu. Duże okna o jasnych szybach, ganki, dach, starannie ciesielską robotą były wykonane. Tu drzwi pozamykane czekały widać na samego
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/060
Ta strona została uwierzytelniona.