dnemu człowiekowi inaczej się pomieścić nie można tylko w takim ulu piekielnym. Szczęście, że się w długiem życiu do wszystkiego nawykło i do spania na terlicy i do oddychania w smrodzie.
Wijurski wprowadził go do swego alkierzyka, w którym też zbytku nie było. Tarczan z siennikiem, stół prosty, ławka, półka, kilka kołków w ścianie, zydelek u drzwi z wiadrem i misą.
— Widzicie — rzekł — że i ja nie pański też nocleg miałem, tyle tylko, żem sam był i pacierze spokojnie mogłem odmówić. Dałbym ci wam chętnie u siebie pomieszkanie, ale takie u nas prawo w książęcym dworze, iż obcych wprowadzać się nam nie godzi.
Płaza przysiadł się na ławie nieco. Wijurski tymczasem, który już ubrany był jak do miasta, szablę przypasywał, co oznaczało, iż się zabierał do wyjścia.
— A wy dokąd? — zapytał Płaza.
— Naprzód do kościoła, myślę że do Dominikanów, gdzie zawsze Mszę świętą znajdę — odparł Wijurski — a potem! ha, no, poleceń i spraw mam dosyć! A wy?
Płaza pomilczał trochę.
— Naprzód się no po mieście dziś rozpatrzę, śpieszyć nie mam co, a potem... (ruszył ramionami) sam nie wiem.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/062
Ta strona została uwierzytelniona.