Wijurski się niedowierzająco uśmiechnął, ale nie powiedział nic.
— Jeszczeście to nikogo nie widzieli? — zapytał po chwili Płaza — cóż tu słychać około dworu?
— Dziw — odparł Wijurski — i wam się to pewnie o uszy obije, byleście się z ludźmi zetknęli. Wszyscy gadają o wojnie. Słyszę panowie senatorowie, większa część bardzo są jej przeciwni i nie wierzą w nią i gniewają się gdy kto o tem prawi, ale około króla szczęk oręża ciągły. Ze swej kieszeni pono pan zaciągi jakieś robi, działa lać każe. Nie na kogo to być może chyba na Turka. A po co go drażnić i budzić! — dodał Wijurski.
— Juścić my się kiedyś z poganinem rozprawić musimy, a przegnać go z chrześciańskiej ziemi — zamruczał Płaza. — Nie komu tego dokazać, tylko królowi polskiemu.
Wijurski westchnął.
— Pięknieby to było — rzekł — ale jakoś się na to nie zanosi. Od tego czasu gdy hetman Jazłowiecki buławę rzucał w Czarne morze wołając: Tu granica Polski — od tego czasu daliśmy Tatarom zająć i osiedlić się na Budżaku, i w dzikich polach już my nie panami. Niedawnośmy jeszcze u tych zbójów kożuchami pokój okupowali, a tu nagle...
Wijurski głową pokręcił.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/063
Ta strona została uwierzytelniona.