— A zkądże u Boga idziecie? — zawołał — i jakeście to dawno tu nie byli, gdy o kanclerski pałac pytacie?
Wskazał ręką ku szerszej ulicy.
— Idźcieno, sam się on wam w oczy rzuci, bo po pałacu króla, po Kazanowskich, toć to największe i najpiękniejsze w mieście budowanie a ozdoba nasza!
Zawstydzony nieco Płaza odszedł prędko. W istocie nieopodal ztąd ogromny gmach, nader wspaniały, niemal królewsko wyglądający, zajmował przestrzeń znaczną ulicy, od której ozdobna brama z furtą go oddzielała.
Poza nią widać było gmach, nad którego dachem okrytym górowały posągi kamienne i balasy. Z obu stron jego inne obszerne budowy zalegały, a wśród nich i nieco drzew wierzchołków z ogrodu zieleniało.
Wszystko to tak wyglądało wspaniale, iż Płaza stanął, stał, patrzał i nierychło się odważył zbliżyć ku furcie.
Wprzód nim się ośmielił na to, obejrzał się pilno dokoła, lecz w ulicy oprócz przechodzącego żebraka i wozu wieśniaczego, który skrzypiąc przeciągał, nie widać było nikogo.
Zegar wieżowy zdala bił dziesiątą godzinę, tak dużo czasu zeszło od wyjścia z gospody.
Furta stała otworem, a w podwórzu piechota
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/066
Ta strona została uwierzytelniona.