różnił się od pospolitych ludzi, z którymi Płaza nawykł był obcować. Dla tego prostego i sprostaczałego szlachetki był to jakby innego świata zesłaniec, stworzony do rozkazywania. Oczy, usta, rysy twarzy składały mimo wieku już dojrzałego piękną i wielce szlachetną fizyognomię, która nic nie miała coby ku niej pociągało, nie odznaczała się ani słodyczą, ani łagodnością, ale dumą i rozumem obudzała poszanowanie. Oczy szczególniej ciemne pełne były wyrazu.
Strój ani na kobiecie piękniej ułożonym być nie mógł, począwszy od miękko składających się bucików tejże co kontusz barwy, aż do smaragdowej spinki pod szyją. Na białych rękach świeciły też kosztowne pierścienie.
Siedział jak do malowania, oparty o stół ze wzrokiem ciekawie ku drzwiom zwróconym. Przy nim na stole okrytym bogatym kobiercem leżał rozłożony arkusz papieru z wielką pieczęcią, a tuż widać było kosztowne, rzeźbione, hebanowe, kością słoniową i bursztynem wysadzane szkatuły, srebrne kubki i sprzęt, którego Płaza przeznaczenia odgadnąć nie mógł.
Na głęboki ukłon przybyłego, kanclerz skinieniem ręki odpowiedział tylko, nie podnosząc się ze swego krzesła. U drzwi stał jeszcze młodzian co wprowadził Płazę, ale ten na dany znak na palcach drugiemi drzwiami się oddalił.
Ossoliński zdawał się czekać, aż szlachcic
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/073
Ta strona została uwierzytelniona.