pierwszy się odezwie, ten zaś skłopotany nie wiedział od czego miał zacząć.
— Macie do mnie listy? — spytał nareszcie głosem, który mówcę zdradzał przywykłego do popisywania się z retoryką.
— Tak jest — odparł nareszcie szlachcic, który czapkę pod rękę włożywszy siągnął za nadrę i dobył ztamtąd w jedwabną turecką chustę starannie zawinięty pakiet, który troskliwie rozpowijać zaczął.
Kanclerz z uśmiechem chuście się tureckiej przypatrywał.
Ukazały się wreszcie papiery z pieczęciami.
— Mam polecenie do rąk własnych miłości waszej oddać to pisanie hetmana i starszyzny — rzekł — ale usilnie proszę, aby nikt o tem nie wiedział, żem ja tu te listy wiózł.
To mówiąc położył papiery na rogu stołu. Nie tknął ich tak prędko Ossoliński.
— Nie potrzebuję was ostrzegać — rzekł po przestanku — że o listach nikomu i o bytności u mnie też zwierzać się nie powinniście. Ponieważ wam zaufano, spodziewam się, że i ja mogę się spuścić.
Skłonił się Płaza; Ossoliński mu się pilno przypatrywał.
— A cóż was tam na Niż zapędziło — zapytał — długo-li tam jesteście, bo, ni fallor, kozackiej w was krwi niema, ino polska.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/074
Ta strona została uwierzytelniona.