— Macie tu rodzinę?
— Nikogo!! nikogo! — pośpieszył Płaza i suche oczy otarł.
Ossoliński teraz dopiero białą rękę wyciągnął jakby od niechcenia i zwolna papiery ku sobie przysunął, dosyć obojętnie napisy na nich odczytał, pieczęci nie ruszył i mówił znowu.
— Jakże tam pan hetman i jego mołojcy, mają ochotę? gotowi są?
— Gdy tylko król rozkaże — rzekł Płaza — ruszą, ale nie bez tego, aby im na drogę nie trzeba było dać, bo i prochów i ołowu i bark, a czółen i wszelakiego zapasu potrzebować będą.
— O królu wara mówić — przerwał kanclerz — na nas to złożyć trzeba, a majestatu nie tykać. Ludzi tam dosyć?
Płaza ręką poruszył.
— Jak mrowia, a ciężko ich utrzymać, bo się to rwie niecierpliwe — mówił posłany — ale dotąd rozkazy szły od hetmanów i od senatorów, ażeby, uchowaj Boże, turka nie zaczepiać i nie draźnić.
Ossoliński się uśmiechnął.
— Starszyzna wie co to ma znaczyć — rzekł krótko.
— Wiemyż i my, że leniwej szlachcie wojny się z turkiem nie chce — począł Płaza — a król JMość ma rycerskiego ducha i obronę chrześciań-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/076
Ta strona została uwierzytelniona.