wyprowadzić, a radby się był lepiej pałacowi przypatrzył, ale kanclerz dał mu znak i Płaza wyszedł za przewodnikiem nie przez salę już, ale małemi wschodkami, które tuż około sypialni wiodły na dół do sionek, w ogródek i na podwórze.
— A! — rzekł do Gurlewskiego — jakby się to człowiek tym cudom przypatrzył.
— Drugim razem — rozśmiał się młodzieniec — gdy ichmość państwa nie będzie, chętnie wam pałace okażę, bo takich drugich nietylko w Polsce, ale i w postronnych krajach nie zobaczyć.
Na to potrzeba było nietylko skarbów naszego pana, ale i jego miłości tych pięknych rzeczy, których u nas się jeszcze panowie kochać nie nauczyli.
Przeszli tedy część ogródka, pięknie na kwatery podzielonego, który altany zielonością okryte, z widokami na odległą okolicę, przyozdabiały, i znaleźli się w podwórcu, gdzie koni, jeźdźców, piechoty i czeladzi kręciło się mnóstwo.
— Polecono wam tu przyjść? — zapytał Gurlewski.
— A jakże, i do was się zgłosić — odparł Płaza.
— Pytajcie więc — rzekł uśmiechając się młody — o komornika i dworzanina Gurlewskiego, wskaże wam każdy.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/079
Ta strona została uwierzytelniona.