I dosyć uprzejmie pożegnawszy Płazę, natychmiast się do innych dworzan zwrócił, którzy na rozkazy jego zdawali się oczekiwać.
Jak olśniony i upojony Płaza doszedł powoli do furty, ciągle oczy jeszcze pasąc tym przepychem pańskim, pominął halabardników, pyszniących się swemi strojami, i znalazł w ulicy.
Jeszcze rozmyślał dokąd ma iść, bo mu się miasto oglądać chciało, gdy przed sobą ujrzał stojącego tu jakby na czatach draba, który go wczoraj był u Kaliny zaczepił.
Skrzywił się zobaczywszy go, jakby mu niezbyt rad był, gdy tamten uśmiechnął się butno.
— No, cóż batku — rzekł — zbyliście ciężaru?
— Jakiego? — zamruczał Płaza — co wam w głowie, ja tu powinowatych mam, bratanka, i po wszystkiem.
— A juści! u was tu bratanków przepaść — po rusku począł drab — mnie nic do tego! Jabym wam tylko rad dopomódz, nie mam co robić! a już się w tem mieścisku obyłem. Nu, prawda — dodał wesoło — z początku człek po tych uliczkach, między temi dworkami głowę traci i gubi się a błądzi, ale my — oho! Kto w naszych kamyszach i ostrowach umie drogę wynaleźć i nie pobłądzić, temu i tu nie będzie trudno. Ja tu już jak w domu.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/080
Ta strona została uwierzytelniona.