Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/081

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie miał ochoty Płaza w dłuższą się rozmowę z kozakiem wdawać, ale jak się tu było od niego uwolnić? Przyszło mu na myśl nawet, że z Kosza go tu posyłając, może niedowierzali i stróża tego nad nim postawili, aby kroki jego śledził. Czas jakiś szli milczący.
— Słuchaj Parfen — odezwał się stając Płaza. — Chodź ty sobie za mną i patrzaj kiedy chcesz, to mi wszystko jedno, ale ludzie nie powinni wiedzieć, żem ja tu z Niżu przysłany, a po tobie i mnie wytropią. Nie stanie ci się nic, a ja przypłacę, gdy się wyda to co powinno być zakryte.
Parfen słuchał zadumany.
— A to dobrze, żeście u Kaliny stanęli? gdzie tyle oczów na was patrzy i po zepsutej mowie, a nawet po opończy starej poznają, że wy od Niżu tu przybłąkaliście się?
— Ja też u Kaliny pozostać nie myślę — odparł Płaza — ani wam będę taił, że mi gospodę dać obiecano. Chcecie wiedzieć, gdzie będę, nie mam nic przeciwko temu, pilnujcie gdy dziś albo jutro z gospody będę wyciągał.
Parfen głową kiwnął.
— W gospodzie u Kaliny niezdrowo — rzekł — wszelkiego ludu stek, lepiej z niej precz. Mnie wszystko jedno, bom ja jawno tu przybył i taić się nie potrzebuję.