Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/089

Ta strona została uwierzytelniona.

karmić, poić i wygody ich po pańsku opatrywać potrzeba, ale się na wagę złota opłacać każą.
To jeszcze szczęście, że ich zawsze kilku na zamku lub u pana Kazanowskiego znaleźć można i sprowadzać nie potrzeba. Kraków ma swój cech malarski, u nas się jeszcze na to nie zebrało, a panowie też swojskich kunsztmistrzów lekko szacują.
W kamienicy istotnie wzorem panów czysto było i wytwornie.
Na pierwszem piętrze w narożniku, który nieco wystawał, a miał okna jak w latarni, alkierz był wesoły dla Płazy przeznaczony.
Wyszła zaraz na powitanie jejmość, żona Pana Bieleckiego, ale tak strojna od jedwabiów, forbotów, bramowania, w białych trzewiczkach z haftem złotym, a utrefiona tak kunsztownie, iż choć nie zbyt młoda, wydała się i młodziuchną i wielce pańską, aż Płaza nie wiedział jak jej kłaniać.
Zobaczywszy jejmość, że człek i niemłody i niepoczesny, zamruczała kilka słów i szła precz, a Płaza się do alkierza zaraz wprowadził i rozgościł.
Bielecki mu, nie mając nic lepszego do czynienia, czy z ciekawości, czy dla spoufalenia się dnia tego dotrzymywał placu, bo już na stole wino i konfekty a różne przekąski znaleźli.
Płazie-Wierzbięcie może to lepsze czasy przy-