A że szlachcic wszystkiego ciekaw był, a Gurlewski wszystko pokazywać gotów, obeszli z kolei kuchnie, stajnie, wozownie i gdzie jaki kąt był, aż do piwnic, w których ich kieliszkiem wina utraktowano. Dopiero się Płaza pięknie podziękowawszy mógł ztąd wydobyć, pełną jeszcze głowę mając tych mirabiliów, które tu oglądał.
Jakie one w nim uczucie obudziły, po kielichu sporym mocnego wina, objawiło się dopiero gdy Parfen go znowu w ulicy złapał.
— No, a co Laszku ty mój? — odezwał się do niego — tobie aż serce rośnie patrząc jakie to tu pany, jaka złota moc, jakie suknie, kolebki, domy... a wiesz ty co ja na to? Ja też cieszę się, ale dlatego, że to wszystko im na pohybel. Oni w tym zbytku jak sól w wodzie rozmiękną i rozpuszczą się i my ich kiedyś garściami brać będziemy.
Myślisz ty, że zbytek taki i rozpusta człowiekowi na zdrowie?
— I mnie się tak widzi, Parfen — rzekł Płaza — że to niedobre znaki. Przy panach miękną sługi, żołnierz patrzy na wodza, a gdy ten się z pierzyną wozi i jemu na gołej ziemi wylegać się nie chce. Nie moja rzecz o tem sądzić, ale tak oni w pychę i dumę urośli, a tak w dostatkach opływają, jakby ich niedługo używać mieli, bo pysznych Pan Bóg upokarza.
Parfen mruczał.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/100
Ta strona została uwierzytelniona.