Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

miękłych i zepsutych panków, którą go obcowanie z kozakami napoiło i przejęło. Był pewien, że to uczucie nietylko się zmienić nie może, ale wzrośnie na widok ludzi i obyczaju zupełnie mu obcego i obrzydzonego.
Tymczasem w duszy swej spotykał się z niezwyciężonemi sympatyami do tego co chciał nienawidzieć. Napróżno sobie wmawiał niechęć do lachów, ciągnęła go ku nim krew, a raczej wspomnienia młodości, które nigdy żywszemi jak teraz nie były.
Niepojętych doznawał wrażeń. Zrana dzwonek kościelny budził go z sercem bijącem. Zdawało mu się, że chłopięciem jeszcze na mszę ranną woła go ten głos modlitwy ku niebu.
Z dawnej wiary, dla której zobojętniał tak, że do cerkwi tylko czasem zaglądał, a tu stał bez czucia, zostały mu zaniedbane pacierze, umiane na pamięć niegdyś, nieodmawiane przez czas długi, znalazły się teraz na ustach mimo jego woli, i Lasota zdumiał się niezmiernie, gdy począwszy je szeptać, powtórzył całe. Leżały więc na dnie duszy, jak skarb w wodzie, nieuszkodzone, nietknięte.
Pierwszego dnia już zajrzał do kościoła i wyszedł z niego rozmarzony jakiś, przejęty.
Oprócz tego język, którego zdało mu się, że wiele się oduczył i zapomniał, powracał łatwo, dziwnie, a obcowanie z lachami odżywiało go