Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.

ślami tylko natrętnemi, nie odezwało się doń wspomnienie tego dziecka i troska o los jego. Tu teraz mąciła mu spokój, poruszała go do głębi; koniecznie zapragnął coś wiedzieć, czegoś się dowiedzieć. Ale samo dopytywanie było trudne.
Męczył się tak ciągle. Wstawał nierad z siebie starając odpędzić te zmory; świstał ukraińską pieśń kozaczą — marła mu na ustach i nagle wczoraj słyszane u drzwi kościoła odzywało się: Święty Boże!
Pieśń ta kościelna ciągnęła za sobą cały szereg uczuć nierozwikłanych, obcych jakichś, nieznanych mu nawet. Zkąd się one brały? czy wszystkie zawarte były w pieśni? Nie przywiózł ich przecież z sobą? nie narzucono mu tutaj?
Bieleccy oboje, zwłaszcza gdy się przekonali, że zamożnym był, bo trzos odjęty widział na swe oczy pan Łukasz, byli dlań bardzo uprzejmi, ale z niemi obcował jeszcze tak mało, iż od nich nic przejąć nie mógł.
Zdało mu się, że gdzieś przyległe do ścian, zaschłe zbierał te myśli, co mu się teraz roiły, jedna związana z drugą nieprzerwanym szeregiem.
— A to tu oszaleć przyjdzie! — mówił do siebie.
A że nawykły był do gorzałki i flaszkę jej już sobie pod łóżkiem przysposobił, szedł z kubkiem do niej, aby go orzeźwiła. W istocie po