późna wybiła, wstał Bielecki żegnać się z gościem, radząc mu spać iść rychło.
— Jutro, jeśli nie macie nic lepszego do robienia — dodał — a ciekawi jesteście, rano idę na zamek i mogę was zabrać z sobą, aby pokazać rezydencyę pańską. Piękniejszej nie zobaczycie w życiu.
— I owszem, i owszem — pośpieszył Płaza — wdzięczen wam będę... któżby ciekawym nie był. Długi czas okrom trzcin, traw i krzaków a skał małoco oczy moje widziały, chyba stare dwory drewniane i zameczki z kołów i gliny lepione... a Krakowam zapomniał.
— Warszawa go przejdzie wkrótce — odparł dumnie Bielecki. — Już się bogatsi kupcy ztamtąd do nas wynoszą.
Nazajutrz rano dotrzymując słowa przyszedł szafarz po gościa, który ubrawszy się na niego czekał. Szli tedy razem ku zamkowi nowemu, który w miejscu starych budynków drewnianych na przedzie się wznosił i okazale dosyć patrzył na miasto. Na dole galerye go sklepione otaczały, nad któremi okien biegły dwa rzędy.
Po rogach jego wznosiły się cztery kształtne wieżyczki miedzią kryte, a w pośrodku górowała zegarowa wieża z gankami. Na szczycie jej pozłocona gałka wietrznik z orłem utrzymywała. Mury te nowe jeszcze i czyste wcale pańsko się prezentowały, chociaż zbyt obszerne nie były.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/141
Ta strona została uwierzytelniona.