Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

dziły, ruch się dał słyszeć i Bielecki o gościu nie zapominając, razem z nim za słup w murze się skrył, szepcząc:
— Macie szczęście... Oto idzie panna Amanda, a z nią Zygmunt królewicz.
Zoczywszy ją zdaleka, dworka, która tak swobodnie z Pacem rozmawiała, pierzchnęła śmiejąc się, a wojewodzic krótką się chwilę zatrzymawszy tylko, postąpił na spotkanie panny Amandy i królewicza.
Śliczny chłopaczek, który się starszym wydawał niż był, szedł z wielką butą, przy szabelce, po polsku ubrany, a kto na niego spojrzał, uśmiechał mu się i on też kłaniał i uśmiechał wszystkim. Znać w nim było pieszczonego, królewskiego jedynaka — ale jakże tej laleczki nie było pieścić?
Panna Amanda, która mu towarzyszyła, słuszna i bardzo piękna brunetka, twarzy poważnej i nad miarę ułożonej skromnie, postępowała majestatycznie jak królowa, za rękę wiodąc i przytrzymując niecierpliwego królewicza. Z każdego jej ruchu widać było przejęcie się obowiązkami i wysoką dostojnością, jaką piastowała. Zastępowała bowiem matkę przy małym królewiczu, który ją czasem nawet, chcąc się przypodobać, tem imieniem nazywał. Wnieść ztąd było łatwo, jak panna Amanda i jej dwór złem okiem widziały nowe królewskie ożenienie, jak je tu królowi odra-