nie mieć ciągle na karku jak nadzorcę, ale kozak potrząsał głową i nie dał się słać.
— Trzeba dać znać, no, to nakażcie mi, ja znajdę takiego co to zaniesie atamanowi i koszowym, a ja ztąd nie ruszę, póki mnie oni nie powołają.
— Ono to tak wygląda — śmiejąc się raz rzekł Płaza — jakby mnie nie wierzono spełna a was na straży postawiono. A na cóż było listy mi dawać, kiedy wiary nie dajecie!
— Uchowaj Boże — zaprotestował Parfen. — Wam się wierzy, ale możecie potrzebować pomocy, od tego ja tu jestem.
A gdyby zresztą i chciano patrzeć w wasze karty — dodał kozak — alboby się temu dziwować? Alboście wy nie lach? choć lat tyle między kozakami, krew nigdy się nie mieni w człowieku! Listy wam dali, bo kozaka takiego do nich jak potrzeba nie było! Niech wam się nie skuczy, że ja chodzę za wami. Jak nie macie co taić? co wam to szkodzi...
Płaza nie miał nic więcej nad to do utajenia, że w nim w istocie lach odżył, a przyczyniła się do tego zmartwychpowstania piękna dworka, którą u Bieleckich poznał, która straszliwie mu nieboszczkę żonę przypominała. Zręczne dziewczę korzystało z tej słabości starego, aby go, niewiadomo w jakim celu, całkiem sobie pozyskać.
Uroił on, iż mogła być tą właśnie zagubioną
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/156
Ta strona została uwierzytelniona.