zdrością nigdy nie mają słuszności... przywiduje się im zawsze.
Z jednej więc strony dziewczę to przywiązywało Płazę do miejsca, z drugiej osobliwsze zaprawdę spotkanie, które on krył przed ludźmi.
Włócząc się po mieście, co mu się często trafiało, gdy albo nie miał co czynić lub Parfena sznurkującego za sobą umyślnie na złość chciał w błąd wprowadzić, zaszedł raz na Nowem mieście do kościołka Ś. Brunona.
Przy nim naówczas znajdowała się szkółka ubogich chłopiąt, sierót, pauprów z miłosierdzia utrzymywana. Pauprów tych biednych znało miasto całe, bo z piosenkami, z gwiazdką, z jasełkami chodzili za jałmużną i było im to dozwolono. Tuż przy kościołku znajdowała się dosyć duża izba, którą nazywano szkołą. Nic biedniejszego nad nią wymyśleć nie było podobna. Zimą opalano ją przez miłosierdzie ofiarowanemi polanami i trzaskami; stołki, ławki, stół pochodziły z żebraniny i znać na nich było dobrze to pochodzenie; w oknach, którym połowy błon brakło, papier i cienko wystrugane sosnowe deszczułki zastępowały wybite szyby, a o czystość i porządek same sieroty się starać musiały, więc zmiatano śmiecie do kąta, i na tem kończyło się wszystko.
Płaza, który przypadkiem już także zaszedł był do kościoła, szpitalu i szkółki przy Ś. Du-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/158
Ta strona została uwierzytelniona.