Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/160

Ta strona została uwierzytelniona.

i, niby dla rozpytania o pauprów, zawiązał z nim rozmowę.
Głos cichy, łagodny, miękki tego człowieka, uśmiech jego jeszcze żywiej mu na pamięć przywiodły kogoś... ale kogo? Nie mógł jeszcze się rozgarnąć.
— Wiele tu tych pauprów macie? — zapytał.
— Jest ich kilkunastu, a byłoby daleko więcej — dodał ksiądz — gdyby ich szkoła czem przywabić mogła oprócz tej jałmużny, którą wyuczonemi w niej piosenkami mogą sobie zarobić. Ale jak się temu biedactwu inny chleba kawałeczek nastręczy, trochę czem posmarowany a lżejszy, co za dziw, że głodne pójdą za nim?
Zimą jak jest trochę drewek i w piecu się pali, to obdartuszki przychodzą się tu ogrzać, a ja z tego korzystam, aby ich katechizmu poduczyć, niektórych do alfabetu zaprządz, innych obietnicą lepszego bytu do nauki zachęcić.
Westchnął ksiądz. Rozmowaby się przeciągnęła dłużej pewnie, gdyby w tej chwili wychodzący z proboszczowskiego budynku poważny zakrystyan nie zawołał na głos tonem dosyć nakazującym:
— Ksiądz Stoczek do dobrodzieja... a żywo!
Ruszył natychmiast w wyszarzanej sutannie ksiądz Stoczek na zawołanie, a Płaza po nazwisku sobie przypomniał, że gdy w Krakowie do